Kompozycja składa się z 97 obrazów namalowanych akrylem na sklejce. Budowanie obrazu za pomocą płaskich plam koloru przedzielonych linią jest niekończącym się procesem. Obraz taki mógłby być więc nieskończony w rozmiarze, rozwijający się w biegu (biegnący) od jednej do drugiej formy. 
 
Prace takie, w swojej masie przestają być przypadkowe. Zaczynają tłumaczyć swoje istnienie, ukazywać wewnętrzną jakość malarskiego świata. Poprzez ilość świat ten się uczytelnia. Jest wewnętrznie spójny, nieco zamknięty na inspiracje z zewnątrz. Nadmiar form może wydawać się nieznośny, ale można pomyśleć o nim jak o próbie wyobrażenia sobie siedmiowymiarowego świata albo o wesołym miasteczku, które w potwornej masie słodyczy zapragnęło zwiedzającego zabić lub zemdlić. W wielości form istnieją lokalne wyobrażone miejsca, a w nich możliwe do rozpoznania znaki o najprostszym rysunku (dzbanki, dłonie, zarys głowy). Są one węzłami, między którymi rozpięte są nici kolorów i innych form. Obecność rozpoznawalnego przedmiotu albo zarysu kształtu ewokuje w odbiorcy miłe uczucie zaznajomienia, zrozumienia i swojskości. Takie znaleziska sprawiają, że można zakrzyknąć: „a więc to tak! Widzę słońce, to jest krajobraz!”.
 
Można scharakteryzować je za pomocą cech kojarzonych z twórczością art brut i samego Dubuffeta. Są więc w obrazach elementy figuratywne, którym towarzyszy groteska. Infantylne, radosne kolory, wyraźny kontur i linia zamykająca poszczególne plamy. I prostota formy – taka, która najbardziej ze wszystkich chce zostać narysowana, bo ona prowadzi rękę i najbardziej narzuca się malującej dłoni. I w tym sensie może i jest najprawdziwsza. Elementarność wykorzystanych sposobów wynika też ze szczerości i intuitywnego podejścia do tworzenia. Nie bardzo wierzę tu konwencji, akademii umiejętności czy dobrym sposobom robienia rzeczy, przyzwalając sobie samej na przyjemność i dobrą zabawę.